Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 5 lutego 2017

Zimowy ogród

Wspomnienia z ferii zimowych Weroniki M. z kl. V a

      Przyjechaliśmy do ośrodka około siedemnastej. Rodzice byli bardzo zajęci przenoszeniem toreb z samochodu do pokojów. Byli tak zmęczeni nartami, że nie zważali na to, co ich otaczało.
         Dom z noclegami był nie za duży i nie za mały. Dach pokrywały czerwone dachówki. Na pierwszym piętrze był niewielki balkon, który z trudem dojrzałam zza wysokiej i szerokiej tui. Trzy okna, dość małe, odbijały jak lustra księżyc prześwitujący zza chmur, a cieniutki bluszcz porastał prawą stronę budynku. Jednak nie chciałam się już mu przyglądać, bo zauważyłam coś  o wiele bardziej ciekawego. Bramę do zapuszczonego i obumarłego na pierwszy rzut oka ogrodu.




         Z obu stron oplatały ją mniejsze tuje i jałowce. Zielone pręty furtki powyginane były na kształt dużej róży. Nad bramą wisiało polano z wyrytym napisem: „Kaja 14”.
         Otworzyłam bramę, która, o dziwo, nie zaskrzypiała i skręciłam w stronę bluszczu. Cały ogród wydawał się dość straszny po zmroku. Gdy przebiegłam pod niską wierzbą płaczącą, czułam na plecach jej smukłe, słabe i zimne gałązki. Biegnąc, wpadłam na wysokiego jałowca, który kłuł niemiłosiernie, więc gdy tylko się z niego wydostałam, postanowiłam się przełamać i iść jak najwolniej, by wszystkiemu móc się dobrze przyjrzeć oraz na nic nie wpaść. 


          Spojrzałam do góry. Zauważyłam mały pokój na poddaszu,  w którym jako jedynym nie paliło się światło. „Gdybym mogła się tam dostać, na pewno widziałabym większą część ogrodu” - pomyślałam.
         Szłam jednak dalej, bo nie widziałam żadnych schodów prowadzących na piętro. Gdzieniegdzie stały drewniane figury skrzatów, wróżek, gnomów i innych stworów. 


       Zapatrzona w tył, nagle spojrzałam przed siebie. Moje rozszerzone źrenice zwęziły się gwałtownie, łapiąc jak najmniej rażącego światła. Przede mną stała piękna, zarośnięta suchymi badylami latarnia średniej wielkości. Dawała o wiele większe światło niż małe lampioniki porozstawiane na krawędziach dróżki, którą szłam. Latały koło niej muszki, ćmy i inne robactwo, więc z niechęcią odeszłam od źródła światła. 


Wtedy zza latarni wyłoniły się schody na piętro. Szybko wbiegłam nimi na górę i zobaczyłam drzwi z napisem: „Podniebny”. Co to mogło oznaczać? Nie wiedziałam. Grunt, że były otwarte. Weszłam na poddasze i zapaliłam światło. Było tam o wiele cieplej niż na pokrytym grubą warstwą śniegu podwórku. Po drugiej stronie pokoju zobaczyłam okienko. Omijając stare pudła z lalkami, kartami, szklanymi kulkami, małymi kluczykami, zdjęciami starszych pań i panów, ram, obrazów i płócien, doszłam w końcu do okienka. I wtedy zrozumiałam, co znaczyło „Podniebny”. Miałam wrażenie, że unoszę się kilkanaście metrów nad ziemią. Widok z góry był piękny, lecz niestety trudno było cokolwiek dostrzec w panującej ciemności. Przyglądałam się tak, dopóki nie usłyszałam wołania mam na kolację.  Chłopaki już jedli. Usiadłam na kanapie i zaczęliśmy rozmawiać. Postanowiłam jednak nikomu nie mówić o tym, dlaczego się spóźniłam na kolację.


                 W końcu zeszłam na dół i położyłam się spać. Następnego dnia też czekała na mnie fantastyczna przygoda. Lecz o tym, opowiem innym razem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.